piątek, 4 lipca 2014

Chapter 3

Odsłonił białą kołdrę i położył się zrezygnowany, nie wiedząc za bardzo o czym myśleć i jak pomóc dziewczynie leżącej na łóżku obok. Tak delikatnej i przytłoczonej ciężarem życia. Musiał wymyślić stosowny i subtelny plan, aby dotrzeć do Rose.
Louis wierzył, że pomimo wielu porażek, rozterek i upadków istnieje w niej chociaż mała iskierka nadziei na lepsze jutro. Oczywiście nie zamierzał mówić jej, że jest śpiewam. To przekreśliło by jego szanse na jakikolwiek kontakt z Rose. Na pewno nie chciałaby rozmawiać z piosenkarzem. Pomyślałaby, że jestem jakąś nadętą gwiazdką, która chce zrobić wokół siebie trochę szumu.

*

Louis po długich oczekiwaniach zobaczył w drzwiach swojego przyjaciela. Ten uśmiechną się do niego, podał mu jakiś przedmiot i po cichu wyszedł z sali.
Chłopak kilka razy obrócił przedmiot w swoich rękach. Była to książka. Zamknął oczy i na chybił trafił otworzył na jakiejś stronie po czym zaczął czytać wybrany fragment na głos. 

Kubuś Puchatek rozejrzał się dookoła, czy nikt nie słucha, położył łapkę na pyszczku i powiedział ledwo dosłyszalnym szeptem:

-Miód!

-Ale co ma balonik do miodu

-Ma- odparł Puchatek

Otóż właśnie tak się zdarzyło, że poprzedniego dnia byłeś na zabawie u swojego przyjaciela, Prosiaczka i na tej zabawie dostaliście wszyscy baloniki i tyś dostał duży zielony balonik...

Louis czytał dalej i dalej z coraz większym zaangażowaniem. Starał się odbierać wszystkie emocje, które towarzyszyły kolejnym fragmentom. Nagle ukradkiem spojrzał na Rose. Płakała.
Nie chciał w niej wzbudzić w niej takich emocji. Myślał, że niezdarne przygody książkowego misia wzbudzą w niej pewnego rodzaju radość. Chciał do niej dotrzeć poprzez dzieciństwo. No bo kto nie czytał Kubusia Puchatka? Chciał by przypomniała sobie jakieś szczęśliwe momenty z jej  życia. Niestety jego pomysł nie zadziałał. Przestał czytać i odwrócił się do dziewczyny.

-Dlaczego płaczesz? -zapytał wprost

Otarła łzy, które strumieniami spływały po jej bladych policzkach. Nie wiedziała co mu powiedzieć. Bała się, że gdy zacznie mówić cokolwiek smutek i żal znowu odbiorą jej głos. Gardło znów się zaciśnie, a słona ciecz poleje się na nowo.
Czuła jednak w sobie jakiś impuls od wielu lat nareszcie jakiś pozytywny impuls, który mówił jej by zaufała Louisowi. Tak, zapamiętała jego imię.

Niepewnie otworzyła usta. Nie była pewna co dokładnie ma powiedzieć. Chłopak chyba to wyczuł.

-Śmiało- zachęcił ją

Jednak strach wziął górę. Odwróciła głowę w stronę okna, a jej wzrok powędrował do jej ulubionego widoku za oknem.

*

Czuła strach, przygnębienie i głęboką winę. Bała się, że Louis uzna ją za wariatkę. Chorą psychicznie osobę, która płacze podczas czytania Kubusia Puchatka, wpatruje się całymi dniami w okno i okalecza swoje ciało.
Może to przez nią Louis wyszedł z sali.
I ten cholerny ból, który przeszywał jej ciało z każdym oddechem. Znowu czuła do siebie odrazę. Znowu spieprzyła sprawę. Znowu nie umiała tego wszystkiego wyjaśnić. 
Przez jej głowę przeszła okropna myśl . A gdyby tak spróbować ósmy raz...

Zebrała wszystkie swoje siły, by podnieść się z łóżka. Jej ciałem władało teraz wiele uczuć. Ta mieszanka wybuchowa była motorem napędowym jej aktualnych poczynań. Wyszła z sali. Powolnym krokiem, opierając się rękoma o ścianę szła w kierunku schodów. 

Stanęła w końcu na krańcach pierwszego stopnia i spojrzała w dół. Schody były wysokie. O to jej chodziło. Wargi Rose zaczęły drgać. Drgania te przechodziły stopniowo na każdą część jej ciała powoli opanowując je całe. Wzięła głęboki oddech i puściła się do przodu.

W ostatniej chwili ktoś złapał ją za rękę po czym energicznie pociągną do siebie. Oboje upadli na ziemię. Rose obróciła głowę w stronę drugiej osoby. Był to Louis. Jego niebieskie tęczówki obserwowały jej całe ciało. Wyglądało to tak jakby czegoś w niej szukał. Po kilku chwilach ich oczy spotkały się. Nie wiedziała co teraz myśli o niej Lou. Bała się, że zaraz zacznie na nią krzyczeć, lub zrobi jeszcze coś gorszego. Ale On nie zrobił nic czego Rose się obawiała. Po prostu patrzył jej głęboko w oczy. Wydawało się, że jego wzrok powoli uspokajał roztrzęsione nerwy.

Nagle oboje usłyszeli donośny głos pielęgniarki.

-A co się tu stało?- zapytała kobieta łapiąc się za głowę

Zręcznie podniosła Louisa podając mu kule.

-Nic się panu nie stało? Zaraz zaprowadzę pana do gabinetu i opatrzę.
-Nic mi nie jest niech zajmie się pani Rose- powiedział spoglądają na dziewczynę, która próbowała o własnych siłach podnieść się z podłogi.
-Dobrze, dobrze. Meg zabierz tę pacjentkę do sali 7 i opatrz
-Oczywiście- odpowiedziała z troską

*

Po dwudziestu minutach Louis wrócił do sali. Miał na sobie kilka zadrapań pozaklejanych plastrami. Było już ciemno, więc dokuśtykał się jakoś do łóżka i po omacku włączył lampkę nocną. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się już do tlącego się światła na pościeli zobaczył białą kartkę z bloku a na niej napis  PRZEPRASZAM 

____________________________________________________________

Cześć

Na wstępie od razu chcę przeprosić wszystkich, którzy tak długo musieli czekać na kolejny rozdział. Jest dość krótki, ale myślę, że zawarłam w nim wszystkie uczucia.

Druga sprawa to wygląd bloga. Trochę go zmieniłam. Moim zdaniem jest nawet ładny. Nie wiem co wy o nim sądzicie.

Pod rozdziałem drugim spytałam się was czy chcielibyście żeby Rose miała twittera. Nie było dużego odzewu, ale postanowiłam jednak, że go założę ----> https://twitter.com/Rose_Lottery

Jeżeli chodzi o powiadomienia o nowych rozdziałach to informacje będą się pojawiać na profilu Rose ;))
Dodawajcie do obserwowanych bloga i twittera

To chyba tyle z mojej strony

Rose x






poniedziałek, 16 czerwca 2014

Chapter 2

Znasz ten stan gdy nie jesteś już niczego pewien, na niczym ci nie zależy i ogólnie postrzegasz otaczający cię świat jako jedną wielką czarną otchłań? Nie? To spróbuj sobie wyobrazić, że Rose przeżywa taki koszmar codziennie.. Nie wie co się wokół niej dzieje, właściwie chyba już całkowicie straciła chęci do życia. Światło, które wskazuje nam drogę, które świeci gdzieś w głębi nas, które każe nam iść dalej.. Dla Rose już dawno zgasło..

Wróciła do łózka cała obolała jakby mięśnie odrywały się jej od kości. Przed oczami miała rozmazany obraz rzeczywistości. Może to i dobrze. Skoro tak bardzo się czegoś nienawidzi to lepiej tego nie widzieć. Przykryła się kołdrą i znowu patrzyła się w ten sam punkt przed sobą.

Przyjaciele patrzyli z niedowierzaniem na dziewczynę. Według nich tak kruchą i delikatną. Można było wywnioskować na pierwszy rzut oka, że ktoś musiał ją potwornie skrzywdzić. Nie wiedzieli co powiedzieć. Czy w ogóle należy się odezwać. Jak się zachować. Udawać, że nic się nie stało czy może wręcz przeciwnie

*

-Musi pan wyjść- upierał się psycholog
-Chciałbym jednak zostać- nie dawał spokoju Louis
-Powtarzam panu jeszcze raz to rozmowa indywidualna lekarz pacjent nie może pan być tutaj podczas terapii
-Proszę mi pozwolić
-Nie. Ile razy mam panu powtarzać nie, nie i jeszcze raz nie- lekarz próbował nie podnosić głosu
Frustracja obojga rosła z chwili na chwilę. Gdy nagle z końca sali dobiegł delikatny, prawie niesłyszalny głos
-Niech zostanie- powiedziała spokojnie Rose odwracając głowę w stronę Lou

Właściwie nikt nie wiedział dlaczego akurat w takiej chwili zebrała w sobie tyle odwagi by przemówić, by wypowiedzieć dwa proste słowa.
I Louis i doktor Greg stanęli w bezruchu. Dopiero po chwili przetworzyli całą informację. Uradowany psycholog podbiegł do łóżka dziewczyny.
-Rose nawet nie wiesz jak się cieszę. Nareszcie coś powiedziałaś. Wiesz co to oznacza? Nie muszę wysyłać Cię do psychiatryka. To milowy krok w naszej  terapii- zachwycał się lekarz.
Do Rose nie dotarła nawet połowa przemowy lekarza. Jej uwagę przykuł ktoś inny. Spojrzała na Niego może przez dwie sekundy i spuściła wzrok. Nie chciała, aby ją przyłapał. Te dwie sekundy dały jej bardzo dużo. Dokładnie zapamiętała jego wygląd. Od błękitnych, jak morskie fale oczu wypełnionych szczęściem po delikatne różowe usta. Był ubrany w słodką ciemno zieloną koszulkę i dresowe spodnie. Jego noga wisiała na dwóch pasach przymocowanych do metalowego drążka nad łóżkiem. Była najprawdopodobniej złamana. Rose zazdrościła mu trochę tego szczęścia. Nie bardzo pojmowała jak można chodzić z wiecznym bananem na twarzy i cieszyć się dosłownie z niczego.
Myślę, że ona zapomniała, albo po prostu nie doświadczyła tego pięknego uczucia jakim jest szczęście

*

Dzisiejsza sesja skończyła się o piętnastej. I pomimo tego, że Rose nie odezwała się już ani słowem lekarz i tak był prze szczęśliwy. Wychodząc z sali skiną delikatnie głową na Lou, aby ten poszedł za nim. Cóż nie było to jednak takie łatwe jakby się mogło wydawać. Początkowo dyskretne wyjście mężczyzn zmieniło się w głośne jęki i nawoływanie pielęgniarki.
-Co się tu dzieje- zapytała oburzona kobieta
-Muszę porozmawiać z tym pacjentem na osobności czy mogła by mi pani pomóc zdjąć jego nogę i podać kule?- zapytał zmęczony psycholog
-Oczywiście doktorze- pielęgniarka zgrabnym ruchem opuściła pasy po czym przeniosła nogę Louisa na łóżko i oparła kule obok szafki- Czy mam jeszcze w czymś pomóc?
-Nie, nie dziękuję- uśmiechną się pan Greg

Na korytarzu znajdowała się masa ludzi. Kuśtykali, pokasływali lub po prostu wpatrywali się w ściany przed nimi. Lekarz znalazł ustronne miejsce przy parapecie. 
-Posłuchaj..- zawahał się gdyż nie znał imienia pacjenta
-Louis- uśmiechną się
-Oczywiście. No więc posłuchaj Louis. Jako psycholog nie powinienem rozmawiać z Tobą na ten temat tym bardziej zdradzać Ci prywatnych informacji o stanie zdrowia pacjentów, ale- zawahał się- sytuacja skłania mnie do zrobienia wyjątku
-Nie bardzo wiem o co panu chodzi- podrapał się po karku
-Już wszystko wyjaśniam. Z tego co wiem trafiłeś do szpitala nie dawno. I leżysz w jednej sali z Rosemary Lottery moją podopieczną. Chodzi o to, że ona została przywieziona tutaj mniej więcej miesiąc temu. I od tej pory nie odezwała się ani słowem. Ciężko mi o tym mówić. Już kilkakrotnie chciała popełnić samobójstwo. Normalnie taka osoba została by wysłana do psychiatryka. Jednak ja chciałem ją jakoś uratować. Co dziennie mam z nią spotkanie, ale to nie daje żadnych efektów. No wiesz ja rozmawiam, a ona nic. Tak jakby nie słyszała co do niej mówię. Dzisiaj jednak stało się coś niesamowitego. Odezwała się.
Louis potakiwał w geście zrozumienia
-Otóż uważam, że nie jest to wynikiem tej codziennej terapii. Myślę, że.. Że to Ty tak na nią podziałałeś.
-Ja?- zdziwił się Louis
Powiedział to dość głośno, gdyż kilka par oczu zwróciło się w ich stronę
-Tak Ty- powiedział poważnie doktor- I miał bym do Ciebie ogromną prośbę. Oczywiście zrozumiem jeżeli się nie zgodzisz. To duża odpowiedzialność i czas oraz..
-Co to za prośba?- spytał Lou
-Chciałbym żebyś spróbował nawiązać kontakt z Rose. Chcę abyś.. Był jej psychologiem
-Słucham ?
-Oczywiście tylko ja to tak nazwałem. Będę przychodził na sesję, ale ty rozmawiałbyś z nią po sesjach lub przed no wiesz.. Proszę Cię Louis ona nie chce mnie słuchać..- powiedział załamany Greg

Czy nadawałbym się do takiej roli? Owszem jestem gadatliwy, ale czy umiałbym rozmawiać z taką osobą? A jeżeli wpłynęłoby to jeszcze gorzej na jej psychikę?
Myśli kłębiły się w głowie chłopaka. Musiał podjąć odpowiedzialną, męską decyzję. Tu i teraz.
-Zgadzam się- odpowiedział Louis
-Chłopcze tak się cieszę.
-A czy dałby mi pan jakieś psychologiczne wskazówki jak z nią rozmawiać?
-Myślę, że ona ma dosyć tej psychologicznej paplaniny. Potrzebuje teraz zwykłej rozmowy. Na pewno sam do niej dotrzesz- uśmiechną się pokrzepiająco- A jeszcze jedno
-Tak?
-Niech ta rozmowa zostanie między nami
-Oczywiście
-Jeszcze raz dziękuję. Powodzenia

______________________________________________________________________________
Witam witam :)
Cóż prawdę mówiąc strasznie długo męczyłam się z tym rozdziałem.
Starałam się jak najlepiej obrać moje myśli w słowa.
Mam nadzieję, że wam się spodoba :)

Jest jeszcze mini pytanko
Czy chcielibyście abym założyła konto ask, twitter lub tumblr?
Myślę, że to całkiem dobry pomysł, gdyż miałabym z wami lepszy kontakt, ale oczywiście wszystko zależy od was :)

Rose x




czwartek, 29 maja 2014

Chapter 1

Dokładnie od trzydziestu siedmiu dni, dzień w dzień Rose była skazana na oglądanie białego, szpitalnego sufitu. Wyjątkiem były dni słoneczne, w które dziewczyna wpatrywała się w okno. Nawyk z dzieciństwa. Dokładnie od trzydziestu siedmiu dni nie odezwała się ani słowem i nie przyjęła żadnego pokarmu stałego. Przy siłach utrzymywała ją kroplówka.

Za chwilę miał odwiedzić ją psycholog. Dla osób patrzących z boku te wizyty mogły zdawać się bez sensu. Rose miała takie samo zdanie. 
-Witaj Rosemary- przywitał się pan Greg, psycholog Rose
Cisza
-Dzisiaj nasze spotkanie będzie przebiegać w trochę inny sposób. Przyniosłem ze sobą kartki z plamami atramentu. Zagramy w skojarzenia- wyjaśnił po czym schylił się do torby po teczkę
-Z czym Ci się to kojarzy?- podniósł pierwszą kartkę
Cisza
Pan Greg pokazywał kolejne kartki, lecz Rose nawet nie drgnęła. Była nadal zapatrzona w słoneczny krajobraz widziany przez szybę.
-Rose..- westchnął- Jestem tu już trzydziesty drugi raz, a ty jak dotąd nie wypowiedziałaś żadnego słowa. Musisz poczynić chociaż drobne postępy inaczej będę skazany wysłać Cię do zakładu psychiatrycznego. I tak przeciągam to już długo. Wierzę w Ciebie. Chcę dać Ci szanse wykorzystaj ją. 
Cisza
Zrezygnowany psycholog pożegnał dziewczynę i wyszedł z sali.

Myśli. Chore myśli wypełniały głowę Rose. Nie okazywała już uczuć. Przez te dziewiętnaście lat nauczyła się cały ból chować w sobie. Marzyła tylko o jednym. Odejść z tego brudnego, szarego, wypełnionego fałszywymi ludźmi świata. 
Nie wiedziała jednak o jednym. Całe jej cierpienie znalazło sobie najgorsze miejsce w jej ciele. Głowę. Ból przybierał różne postacie i wykruszał ją od środka. Biedna Rose nie była tego świadoma. 

Jednak nie dzień, w którym dużo myślała, lecz noc była najgorsza. Każdego wieczora otulały ją coraz gorsze sny. Coraz częściej doganiała ją przeszłość od, której (kiedyś) tak bardzo chciała uciec. Obrazy mamy i taty, nauczycieli i uczniów. Mała wyśmiewana dziewczynka krocząca samotnie przez ogromny korytarz wypełniony tysiącami kpiących spojrzeń. To było dla niej za wiele. 

*

-Cóż wszystkie łóżka na oddziale z pana schorzeniami są niestety zajęte, gdyż mieliśmy dość dużo złamań w tym tygodniu, ale znalazłam jedno w sali numer 13 proszę za mną- powiedziała delikatnym głosem starsza kobieta ubrana w biały fartuch pielęgniarski
Brunet pokuśtykał za nią opierając ręce na kulach.
-Oto pana łóżko -pomogła mu się położyć i delikatnie go przykryła- jeżeli będzie pan czegoś potrzebował proszę dzwonić- wskazała na mały przycisk umieszczony na listwie
-Dziękuję pani bardzo- odpowiedział i ułożył się na tyle wygodnie na ile pozawalała mu jego złamana noga umiejscowiona już w gipsie

Chłopak rozejrzał się po sali, która była pomalowana na dość odrzucający kolor zgniłej zieleni. Po chwili spojrzał na dziewczyną leżącą obok niego. Był typem człowieka, któremu usta się nie zamykały. Postanowił, wiec zagadać.
-Cześć jestem Louis. Miło mi Cię poznać
Dziewczyna nie odpowiedziała. Leżała do Niego bokiem, wiec pomyślał, że śpi i nie ponawiał swojej próby poznania się.

*

-Witaj Tommo- przywitał się lokaty- Co Ci się stało?
-Cześć Harry, pośliznąłem się na schodach, bo ktoś bardzo wspaniałomyślny zostawił na nich skórkę od banana, a przy okazji wylał wodę- odpowiedział sarkastycznie Lou
-Przepraszam Boobear -zasmucił się- Na przeprosiny przyniosłem Ci trochę owoców i sok
-Dzięki, postaw na szafce

Przyjaciele rozmawiali tak jeszcze kilka minut, lecz w pewnym momencie ich uwagę przykuła pacjentka obok. 
Rose powoli poruszyła ręką by rozruszać zastane kości. Delikatnie ściągnęła kołdrę odsłaniając swoje okaleczone ciało. Miała na sobie za dużą, czarną bluzkę i szorty. Zestaw ten służył jej za piżamę. Swoją bladą ręką chwyciła metalową rurkę, do której przymocowana była jej kroplówka. W każdy ruch musiała włożyć dużo wysiłku. Wsunęła swoje stopy w w łapcie przypominające pieski. 
Każdy krok sprawiał jej ból. Miała wrażenie, że do jej stóp przymocowane są ciężkie, żelazne kule. Przystanęła na chwilę by obraz przed jej oczami przestał wirować. Wreszcie podeszła do futryny, której kurczowo się złapała. Jej oddech był bardzo płytki. Była ospała i nie zdolna do życia. Po kilku minutach opuściła salę. 

Chłopcy zastygli po tym co zobaczyli. Żaden z nich nie wiedział co ma w tym momencie powiedzieć. 
-Jej ciało.. Ona miała tyle ran..- powiedział zszokowany Harry
-To straszne -wydusił Lou
-Wygląda jak zombie
-Przestań. Możliwe, że na jej łóżku wisi karta pacjenta. Zobacz co jej jest.
Harry podszedł do łóżka i ze skupieniem czytał informacje. W pewnym jednak momencie jego powieki rozchyliły się szerzej, a On odsunął się od łóżka
-Co się stało?- zapytał zaniepokojony Lou
-Tutaj pisze, że ta dziewczyna miała siedem prób samobójczych i konieczne są regularne badania oraz wizyty psychologa.

_______________________________________________________________________________

Cześć. Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał. Jak widzicie (czytacie) Rose nie miała/ nie ma łatwego życia czego mogliście dowiedzieć się już z prologa.
Następny rozdział dodam gdy uznam, że opowiadanie na prawdę wam się podoba

Rose x


środa, 28 maja 2014

Prolog

Rose Lottery już w przedszkolu nie pasowała do swoich rówieśników. Nie bawiła się zabawkami, nie uczestniczyła w zajęciach i nie odzywała się do nikogo. Całymi dniami wpatrywała się w okno przedszkola, w którym czuła się uwięziona. Nauczyciele nie umieli się nią zająć ani skłonić do jakichkolwiek działań. Fakt, że jej rodzice rozwiedli się gdy miała sześć lat, także nie pomagał. Tym bardziej, że obydwoje poszli własną drogą zostawiając na rozdrożu swoja małą bezbronną córeczkę. Nie trafiła ona jednak do domu dziecka, lecz pod skrzydła surowej ciotki Emmy.

W szkole podstawowej psychika Rose jeszcze bardziej się posypała, a nauczyciele coraz częściej wysyłali ją do pokoju psychologa, który dziewczyna nazywała otchłanią depresji, gdyż rozmowy z psychologiem tylko pogarszały jej nastrój. Można powiedzieć, że dopiero w ostatnim roku szkoły podstawowej w jej zakradł się promyczek radości. Rosemary znalazła przyjaciela, który akceptował ją taką jaką była na prawdę. On był dla niej, a ona dla niego. Wierzyła, że nic ich nie rozłączy.

Niestety w szkole średniej znów pochłonęła ją przeszłość. Michael ją zostawił. Znów została sama. Kaleczenie się już nie dawało upustu jej emocjom. Postanowiła, więc posunąć się do ostateczności, a jej ostatecznością miał być wiadukt na obrzeżach miasta